poniedziałek, 15 grudnia 2014

Rozdział VII



Luke

Stałem w ogródku za domem Josha zaciągając się papierosem. Kiedy tylko nikotyna dotarła do mózgu poczułem jak wszystkie myśli przestają obijać się o moją czaszkę. Uśmiechnąłem się cierpko, w końcu czując się wolny. Kiedy ostatni gryzący wdech zainfekował moje płuca rzuciłem niedopałek obok wielkiego krzaku róż i zdeptałem go stopą.
- Wołałeś mnie? – z mroku wyłoniła się nieuczesana blond głowa Ashtona
- Gwen zwiała… nie widziałeś jej?
- Stary, przecież bym ją zatrzymał – zdenerwowany potarł kark dłonią.
- KŁAMCA! – z krzaków za nami wyskoczył Calum, zaczepiając rękawem koszuli o gałęzie i obrywając go.
- Cal..
- To nic – spojrzał na ubranie i zrobił to samo z drugim – teraz wyglądam punk rockowo – posłał nam swój popisowy uśmiech – ale to nieważne, widziałem jak nasza zguba wychodzi, ale nie zdążyłem do niej podbiec. Wysłałem za nią Mike’a, możesz mnie nazywać super bohaterem – przerwał rozpinanie guzików i wypiął dumnie pierś – każda dziewczyna jest przy mnie bezpieczna.
Pokręciłem głową ze zrezygnowaniem i spojrzałem na Ashtona, który mroził bruneta wzrokiem…
- Ashton, co ty odpierdalasz? – spytałem wkładając kolejnego papierosa do ust.
- Nic, to on coś tutaj insynuuje – machnął ręką z wściekłością
-  To nic, że nie do końca wiem co powiedziałeś… ale obłapianie Jessici na SŁUŻBIE nie było twoim najmądrzejszym pomysłem – podparł się pod boki i pomachał palcem jak te wszystkie nastolatki w tych durnych filmach.
Z jednej strony byłem wściekły na Asha i miałem ochotę mu przywalić, ale widok Cala wyginającego biodra z ustami ułożonymi w dziubek sprawił, że wybuchnąłem głośnym, niepowstrzymanym śmiechem.
- Odszczekaj to kurwa – blondyn zbliżył się do bruneta i złapał go za podkoszulek – albo będziesz zbierał zęby z trawnika – wycharczał
- W tej chwili go puść – momenatlnie się opanowałem i szarpnałęm go za koszulkę, prawie przewracając – to nie on tu nawalił tylko ty – dźgnąłem go placem w pierś – albo opanujesz małego przyjaciela, albo wylądujesz w jakiś BARDZO nieprzyjemnym miejscu… Zrozumiałeś, kurwa? – popchnąłem go dosyć mocno, żeby zrozumiał – Calum, wiesz gdzie ona poszła?
- Do domu – wzruszył ramionami
- Dobra, niech Ashton tu zostanie na chwilę, a ty wracaj na imprezę i powiedz wszystko Robertowi.
Patrzyłem chwilę jak oddala się w stronę domu, kiedy zapalałem papierosa. Wciąż nie wierzę jakim cudem przeżył w moim świecie, patrząc na jego roześmianą twarz trudno uwierzyć, że posiada jakieś śladowe ilości sprytu. Mimo wszystkich wad, prawda jest taka, że bez Caluma byłbym wrakiem, albo gorzej… trupem.
- Co chciałeś? – Ashton kopał z wściekłością krzak róż.
- Zostaw te chwasty i schowaj dumę do kieszeni, bo masz robotę. Był tu taki chłopak… brunet, przeciętny z dziwacznymi oczami. Znajdź go i wyduś, czy rozmawiał z Gwen. To ważne, ale pamiętaj – rozwiązania siłowe, tylko w ostateczności.
- Jasne, Luke – skinął głową z ponurym uśmiechem i zniknął w ciemności.
Rzuciłem kolejny niedopałek na trawę i ruszyłem w stronę samochodu.

Gwen

- JEST TU KTOŚ? – krzyknęłam wchodząc do domu, jednak odpowiedziała mi głucha cisza.
Rzuciłam klucze do miski, obok wieszaków i zdjęłam buty. Byłam zmęczona i zbierało mi się na płacz, więc ruszyłam prosto do pokoju. Wchodząc wsadziłam rękę do kieszeni bluzy, szukając telefonu, kiedy przez przypadek natrafiłam na jakiś metalowy kształt. Zdziwiona wyciągnęłam go i odkryłam nieduży pęk klucz z breloczkiem w kształcie brązowego misia, który był już podniszczony. Super, wzięłam bluzę jakiegoś obcego chłopaka, a nie Roberta. Zrezygnowana położyłam się na łóżku, pozwalając łzom spływać po policzkach. Powinnam zapisać całą dzisiejszą noc w dzienniku, ale nie miałam na to ani siły, ani ochoty. Z tyłu mojej głowy wciąż odzywał się cichy głosik, że to tylko koszmarny sen.
Wytarłam nos ręką i ostatkiem sił zwlekłam się z łóżka i powłócząc nogami ruszyłam do łazienki. Kiedy stanęłam przed lustrem spojrzała na mnie biała, matowa twarz, z dziwnie różowymi ustami i śladami tuszu wymieszanego z cieniem do powiek na całej twarzy. Gdybym tylko miała mniejszy bałagan na głowie i bardziej zielone oczy mogłabym grać  główną rolę w jakimś filmie o niegrzecznych nastolatkach, czy innych bzdurach. Westchnęłam i zsunęłam bluzę z ramion, zostając w szortach i krótkim, czarnym topie. Ruszyłam w stronę wanny, próbując wymazać z pamięci twarz tego chłopaka i pozbyć się tego tępego, rozrywającego uczucia strachu w moim ciele.
- Nie dam rady – wyszeptałam, osuwając się po ścianie, czułam jak mur wybudowany wokół mojego serca wali się.
Wszystkie uczucia blokowane od kilku miesięcy wracały ze zdwojoną siłą, zamieniając mnie w kupkę ludzkich gruzów. Czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek… pierwszy raz w życiu chciałam ucieć od samej siebie. Smutek, bezradność, rezygnacja i pragnienie śmierci tańczyły jakiś mroczny taniec w moich żyłach.
Wtedy zobaczyłam nożyk, którym mama otwiera próbki, poczułam jak w moje ciało wracają resztki życia. Chłopak twierdził, że i tak umrę, więc czemu nie zrobić tego samej? Nie zostanę wykorzystana w czymś czego nie rozumiem, nie skrzywdzę niewinnych i nie będę popychadłem mrocznych sił. Samobójstwo nie było śmiercią o jakiej marzyłam, ale dzisiaj zostałam brutalnie uświadomiona, że i tak nie dożyje starości, studiów, ani innych rzeczy, o których zawsze marzyłam. Już sięgałam po nożyk, kiedy usłyszałam za sobą głos:
- Chyba nie chcesz skończyć w ten sposób?
Przerażona podskoczyłam, wydając z siebie przeraźliwy krzyk, ale kiedy spojrzałam za siebie… nikogo nie znalazłam.
- Lustro, moja droga – głos znów się odezwał, ociekając rozbawieniem.
Powoli spojrzałam w nie i omal znów nie krzyknęłam. Obok mojego odbicia stał wysoki, tleniony blondyn z szarymi oczami, które wydawały się dziwnie znajome i trzema (lub czterema) kolczykami na twarzy.
- K-kim jesteś? – wyszeptałam, biorąc powolny, głęboki wdech… to musi być halucynacja.
- Chris – uśmiechnął się lekko – nie bój się, chcę Ci pomóc.
- Niby dlaczego?
- Powiedzmy, że obiecano mi coś, jeśli uratuję, jak to nazwała moja pani… Bramę.
- Nie jestem żadną Bramą – prychnęłam coraz bardziej zmęczona.
- Oczywiście, że tak. Moja pani się nie myli.
- Kto jest twoją „panią” – prawie wyplułam ostatnie słowo.
- Najpierw muszę się upewnić, że nie użyjesz tego, do podcięcia sobie żył – spojrzał wymownie na leżący przed nim przedmiot – nie warto.
- Niby skąd to wiesz?
- Mam, albo raczej miałem, brata – zamknął na chwilę oczy – chciał zrobić sobie to samo, ale pokazałem co może go ominąć… wtedy pomogło i może teraz też.
- Twój brat nie był „Bramą” – oparłam się o umywalkę ze znużenia – nawet jeśli zostanę, to nie będzie życie…
- Bzdura – prychnął –  Możesz myśleć o sobie jak najgorsze rzeczy, ale ZAWSZE znajdzie się ktoś widzący w tobie więcej niż wrak człowieka – uśmiechnął się jak coś mu się przypomniało – czasem warto podjąć ryzyko.
- Czemu Ci tak bardzo zależy na tym żebym została?
- Powiedzmy, że kogoś mi przypominasz – puścił mi oczko – poza tym, mam coś do załatwienia tutaj i możesz mi pomóc…
-  Czego ode mnie chcesz?
- Żebyś zaczęła słuchać serca.

Po tych słowach rozpłynął się, zostawiając mnie samą z jeszcze większą ilością pytań w głowie, rozpalających moją ciekawość. Ostatni raz spojrzałam na nożyk, wzięłam bluzę i wyszłam z łazienki. Dzisiaj nie jest dobry czas na umieranie. 

***

WRÓCIŁAM! 

Chciałam wam wszystkim bardzo podziękować, za prawie 3,7 tys. wyświetleń i absolutnie wszystkie komentarze, niestety początki są zwykle ciężkie, ale nie warto się poddawać. Mój komputer wrócił już z naprawy, ale niestety straciłam WSZYSTKIE dane i musiałam trochę ich odzyskać zanim znów zaczęłam pisać. W szkole mamy obecnie próbne matury, a tydzień przedświąteczny można zaliczyć do tych luźniejszych, więc może pojawi się coś przed końcem 2014 ;) Trzymajcie się ciepło!

Wasza 

Arabella xx

piątek, 5 grudnia 2014

Informacja



Kochani!

Przepraszam, że ostatnio nie pisałam, ale nie miałam czasu, a potem zepsuł mi się komputer i straciłam WSZYSTKIE dane (razem z ff). Musiałam najpierw uporządkować wszystko, a z racji świąt itd. wracam do gry.


Niedługo możecie się czegoś tutaj spodziewać...


Wasza Arabella xX

wtorek, 28 października 2014

Rozdział VI



Gwen

- Chodź na parkiet! – Ivy chwyciła mnie za rękę, kiedy zaczęła się nowa piosenka – To moja ulubiona!
Spojrzałam na Roberta, który tylko wzruszył ramionami i krzyknął:
- Pójde się rozejrzeć za czyms do picia!
Przetańczyłyśmy chyba dobrą godzinę, bo wszystkie piosenki były dla Ivy jej ulubionymi. Kiedy w końcu przecisnęłyśmy się przez tłum spoconych, ocierających się o siebie nastoletnich ciał usiadłam na kanapie, próbując złapać oddech i czekając aż Ivy znajdzie Roba i coś do picia. Rozejrzałam się próbując znaleźć drogę, którą moja towarzyska mogła pójść, ale salon był tak wielki, a ludzie wpychali się w każdą wolą szczelinę, że nie byłam w stanie nic zobaczyć.
- Czyżby królowa się topiła? – usłyszałam dobrze mi znany głos, a chwilę później ktoś siadł obok mnie.
- Chłopcze, oboje dobrze wiemy, że ja się nie topie…
- Racja, zapomniałem, że tylko „akt prawdziwej miłości, może roztopić zamarznięte serce” – poczułam jak wzrusza ramionami.
Czy on właśnie zacytował „Krainę Lodu”? Od kiedy szkolny chuligan ogląda bajki Disneya? Świat naprawdę oszalał…
- Widzisz i tutaj się zgadzamy – zaczęłam wstawać, udając że nie skojarzyłam co właśnie powiedział.
- Królowo, gdzie się wybierasz? – złapał mnie za rękę – nie powinnaś chodzić sama…
- Pozwolisz mój drogi, że Królowa sama będzie o takich rzeczach decydować – wyszarpnęłam rękę z jego uścisku ignorując mrowienie w miejscu, w którym nasza skóra się spotkała – a teraz wybacz mi, ale muszę znaleźć swój orszak – obróciłam się, prawie wpadając na Roberta.
- WOAH, Gwen uważaj – zaśmiał się i podał mi czerwony kubek – coś specjalnie dla Ciebie – mrugnął i usiadł na kanapie – Witaj Luke – przybił piątkę z chłopakiem.
- Wy się znacie?
- Oczywiście Królowo – blondyn posłał mi swój popisowy uśmiech.
- Ale jak?
- Wyścigi – Robert upił łyk ze swojego kubka -  nie pierwszy raz jestem w Australii, pamiętasz jak wróciłem bez samochodu?
- Mówiłeś, że Ci go ukradli…
- Tak serio to go przegrałem – obaj się zaśmiali – jak tam mój skarb się sprawuje?
- Wygrywa wszystko – Luke machnął ręką – Ashton dba o niego bardziej niż o własne dziecko – znów się zaśmiali, a ja przewróciłam oczami i obrzucając ostatnim spojrzeniem Luke’a ruszyłam na poszukiwania Ivy.
Po jakiś pięciu minutach kręcenia się bez celu, postanowiłam pójść do łazienki. Próbując wyminąć pijanych nastolatków pożerającyh swoje twarze, dostałam się na schody. Próbując wejść po nich na górę, niechcący trąciłam ramieniem dziewczynę, która zaczynał dobierać się do wysokiego blondyna z czerwoną Bandamą  na głowie.
- Masz jakiś problem? – laska odwróciła się do mnie z mordem w oczach.
Tak, chcę mi się sikać… możesz wrócić do ssania twarzy kolegi?
- Nie, ja tylko chciałam przejść – próbowałam żeby mój głos brzmiał w miarę miło.
- Mam nadzieję, bo Aszti jest mój – spojrzała na mnie jakbym była czymś niewartym uwagi i wróciła do swojego towarzysza.
Dzięki Bogu.
Wzruszyłam ramionami i kontynuowałam swoją drogę w stronę ubikacji.
Kiedy w końcu załatwiłam swoje potrzeby i otrzepując ręce z wody szłam korytarzem wpadłam na kogoś.
- Przepraszam – mruknęłam, chcąc wyminąć tą osobę, kiedy poczułam jak łapie mnie mocno za ramię.
- Już czas – pochylił się nade mną, a jego oddech owinął moje ucho – wakacje się skończyły.
Moje ciało zareagowało szybciej niż umysł.  Wyszarpnęłam się ramię z jego uścisku, czując jak moje dłonie zaczynają mrowić… i wtedy po raz pierwszy na niego spojrzałam. Był zwykłym ciemnowłosym nastolatkiem, nic specjalnego oprócz oczu, które wydawały się martwe.
- Chyba mnie z kimś pomyliłeś – mruknęłam trzymając dłonie blisko piersi, w tym momencie nie chciałam mu zrobić krzywdy – niestety, ale mój chłopak na mnie czeka…
- Nic nie rozumiesz głupia dziewucho – zastąpił mi drogę, sprawiając, że zaczęłam się wycofywać – twój czas tutaj się kończy – poczułam za plecami ścianę – a ja jestem tu po to, aby dopilnować, że nikt Ci nie przeszkodzi… twoje ciało stanie się silniejsze, ale serce będzie powoli umierać. Sama doprowadzisz do swojego końca – jego twarz była może pięć centymetrów od mojej – podziękuj tatusiowi, za taki los – uśmiechnął się sadystycznie, zbliżając się coraz bardziej do moich ust – nikt Ci nie pomoże, a jeśli spróbuje – zobaczyłam jak sięga do kieszeni i wyciąga scyzoryk – więcej go nie zobaczysz – posłał mi spojrzenie godne psychopaty.
Wtedy moje ciało nie wytrzymało… podniosłam ręce jakbym chciała go odepchnąć i chwilę później chłopak leżał niczym martwy na podłodze ze szronem na koszulce…
Spojrzałam w panice na własne dłonie, zrobiły się tak blade, że mogłam zobaczyć wszystkie żyły. Jeszcze raz zerknęłam na chłopaka i uciekłam na schody.
Westchnęłam opierając się o balustradę, nie miałam pojęcia co się właśnie stało. Owszem zdarzyło mi się już coś zamrozić, ale na Boga nie ludzkie serce! Co jeśli ten przerażający chłopak miał rację i moje ciało zaczyna wariować… a jeśli go zabiłam?
- Królowo? – przede mną stanął Luke i poprawił włosy – Robert Cię szuka…
- Więc czemu nie przyszedł sam? – mruknęłam, wciąż panikując.
- On… jest czymś zajęty – potarł dłonią kark – wszystko w porządku?
- Oczywiście, że tak. Niby czemu pytasz?
- Wiesz, wydajesz się lekko… blada? – zrobił krok w moją stronę
- Proszę nie podchodź – wycofałam się, nie chcąc zrobić mu krzywdy – tylko Ci się wydaje – sprawiłam, że znowu moja skóra miała normalny odcień.
Właśnie w tym momencie na schodach pojawił się ten dziwaczny chłopak, poczułam jak z serca spada mi jakiś niewidzialny kamień i znów mogę oddychać.. na szczęście go nie zabiłam.
Jego martwe oczy skanowały uważnie moją sylwetkę, zatrzymując się chwilę na dłoniach, które wciąż były trupio blade, a później przeniosły się na Luke’a. Wtedy ciemne tęczówki błysnęły, a na twarzy pojawił się ten sadystyczny uśmieszek.
- On będzie pierwszy – szepnął oglądając się prze ramię i znikając na schodach.
Wtedy poczułam jak moje serce kurczy się w bolesnym spazmie, a chwilę później zamienia się w czarną dziurę, przepełnioną nienawiścią. Nikt nie będzie mi groził i zastraszał… tylko ja mogę to sobie robić.
- Gwen… wszystko w porządku? – spojrzałam na blondyna, a dziura w mojej piersi drgnęła.
- Oczywiście – wzruszyłam ramionami.
- Wyglądało jakby ten chłopak, cię przestraszył…
- Wydawało Ci się – wyminęłam go i ruszyłam na dół, niestety dla mnie impreza już się skończyła.
Upewniłam się, że Luke nie idzie za mną i wyszłam na dwór. Owijając się bluzą Roberta, którą zwinęłam z jakiegoś fotela, ruszyłam przed siebie. Nie bałam się, że zostanę zgwałcona, porwana albo zamordowana, w tym momencie było mi wszystko jedno. Nagle poczułam jak po policzku spływa pojedyncza łza, którą zaraz obtarłam… to nie jest czas i miejsce na płacz. Nie dam temu chłopakowi satysfakcji i nie poddam się, uratuje moich bliskich prze huraganem, którym byłam i nie poddam się bez walki…

wtorek, 30 września 2014

Rozdział V

Gwen

- Słuchaj, wpadnę do Ciebie o siódmej – Ivy machnęła włosami, kiedy wyszłyśmy przed szkołę – Jezu, co tu się dzieje? – spojrzałyśmy na tłum dziewczyn, kłębiących się przy jakimś samochodzie – Luke, sprowadził swojego miłego brata bliźniaka?
Wzruszyłam ramionami, wciąż patrząc w tamtą stronę. One wszystkie zachowywały się jakby zobaczyły kogoś sławnego…
- Moje drogie wystarczy! – osoba, która była centrum uwagi, krzyknęła z nutką rozbawienia w głosie, a ja się uśmiechnęłam.
- ROBERT! – zostawiłam Ivy i pobiegłam w stronę zbiorowiska, przepychając się przez napalony tłum i rzucając się przyjacielowi na szyję – Co ty tu robisz?
- Stwierdziłem, że zobaczę jak się trzymasz – uśmiechnął się – i muszę coś załatwić. To jak, zbieramy się?
- Czekaj… nie ma z tobą Jamie?
- Błagam, za kogo ty mnie masz – przewrócił oczami.
Jako jedyny z naszej trójki nie przepadał za Jems, zresztą sama miałam czasem wrażenie, że bez niej jest mi… lepiej?
- To dobrze – mruknęłam pod nosem – Co u Thomasa?
- Musi poprawić matmę, bo nie zda – wzruszył ramionami – dlatego przyleciałem sam.
- Boże, dajcie przejść… jesteście jakieś nienormalne – naszą rozmowę przerwał zirytowany głos Ivy, próbującej przedrzeć się przez tłum.
- Dziewczęta, puśćcie ją! – krzyknął, a nastolatki rozstąpiły się… WOW.
- Robert, to jest Ivy – powiedziałam, kiedy moja koleżanka stanęła przed nami.
- Miło Cię w końcu spotkać – chłopak uśmiechnął się, a ja zauważyłam w jego oczach dziwny blask.
- Mi również – twarz Ivy rozjaśnij promienny uśmiech – Idziesz dzisiaj na imprezę?
- Jeśli tylko pozwolisz mi dotrzymać sobie towarzystwa – zaśmiali się, a ja się uśmiechnęłam… było widać, że się sobie spodobali.
- Oczywiście, miałam wpaść po Gwen o siódmej…
- Myślę, że to raczej ja powinienem być waszym szoferem – mrugnął do niej – O siódmej?
- Zdecydowanie.

- Gwen, zobaczysz to będzie impreza twojego życia! – krzyknęła Ivy, wymachując rękami w rytm muzyki, kiedy szłyśmy przez podjazd do domu Josha.
Wszędzie kręcili podpici nastolatkowie, a muzyka dudniła nawet tutaj.
- Nikomu z sąsiadów nie przeszkadza…
- Uwierz, że nie. Nawet czasami sami przychodzą – Ivy mrugnęła do mnie, kiedy stanęłyśmy pod drzwiami – Czas pokazać wam na co stać Australię – posłała nam figlarny uśmieszek i pchnęła drewnianą płytę.

Luke

- Nie do końca rozumiem – mruknął Michael pochylony nad teczką z papierami Gwen – Na co Ci to wszystko? To tylko zwykła dziewczyna…
- Clifford, przestań – warknąłem czytając kolejne streszczenie z sesji u psychologa – praktycznie wszystkie są takie same… bardzo samodzielna, inteligenta, sarkastyczna, jednak potrafi okazać wsparcie drugiej osobie, chętna do rozmowy – odłożyłem kartki na stół i przetarłem twarz dłońmi – to się nie zgadza z rzeczywistością!
- Przeczytaj to – Ashton wszedł do pokoju z kubkiem kawy i wskazał na ostatni kawałek papieru.
- „Gwendolyn zmieniła się od ostatniego spotkania… - przeczytałem - … stała się bardziej zamknięta w sobie, nie udziela tak chętnie odpowiedzi, wydaje się nieobecna na sesji.” – spojrzałem na datę sporządzenia dokumentu – To jest ze stycznia…
- Coś musiało wydarzyć się między listopadem, a styczniem – Ashton wzruszył ramionami – zmiana nie jest wielka, pewnie nawet jej przyjaciele nie zauważyli.
- Albo nie chcieli – mruknął Mike.
Albo ona nie chciała…
- To dziwne – odezwałem się – Dlaczego nagle zaczęła zachowywać się, jakby chciała zniechęcić do siebie ludzi… dziewczyny zwykle działają na odwrót.
- CHŁOPAKI! – do pokoju wpadł zdyszany Calum – Mamy gościa..
Odsunął się, a w progu pojawiła się dosyć wysoka męska sylwetka.
- Witam – odezwał się, a ja wstałem.
- Robert, co tu robisz?
- Mam ważną sprawę do załatwienia – wyciągnął coś z kieszeni i rzucił na stół – Z tego co pamiętam, wisicie mi przysługę za tamtą wpadkę – spojrzał wymownie na Ashtona.
- O co chodzi Stark? – spytałem patrząc na kopertę, która leżała na stole.
- O Gwen…
- Stary, jak chcesz to Hemmo da jej spokój – obydwoje spiorunowaliśmy Caluma wzrokiem.
- Hood tu nie chodzi o sprawy natury damsko-męskiej – mruknął z rozbawieniem – potrzebuję ludzi, którzy nie cofną się przed niczym.
- Czego chcesz? – spytał Michael.
- Bezpieczeństwa Gwen…
- To przecież tylko zwykła dziewczyna – Calum usiadł obok mnie na kanapie – to bez sensu, od kiedy młody geniusz potrzebuje chłopców do bicia?
- Czemu musisz być takim ignorantem? – prychnął Robert – Sprawa jest naprawdę poważna, podejrzewam, że ktoś chce ją zniszczyć…
 Może ona sama?
- Kto? – przerwał Calum z irytacją w głosie.
- Nie wiem do cholery – fuknął Stark – ale próbuję się dowiedzieć…
- Czemu nie możesz poprosić kogoś z TARCZY? – spytałem nie mogąc dłużej tego dusić – w końcu jesteś synem Iron Mana… raczej nie chcą ryzykować twoim życiem?
- Fury, ma ostatnio dużo roboty – Robert zamknął na chwilę oczy – Loki wrócił i w mieście nie dzieje się za ciekawie…
- Czekajcie… gość, który rozpieprzył pół Nowego Yorku, wrócił z kosmosu!? – Calum podniósł się z kanapy – Stary, załatwisz mi autograf?
- CALUM! – warknęliśmy razem z Mikem i Ashtonem.
- Oczywiście Hood – Robert tylko się uśmiechnął.
- Czekaj, on nie jest przypadkiem… zły? – Ashton podrapał się po karku.
- Sami nie wiemy… odkąd wrócił zachowuje się dziwnie, a Thor pilnuje żeby nikt nie wsadził go do więzienia pod pretekstem ochrony miasta – wzruszył ramionami – Zgadzacie się, czy mam szukać dalej?
 - Wchodzimy w to – odezwałem się, nie do końca wiedząc, w co się właśnie pakuję.
- Cieszę się, że się rozumiemy – Robert uśmiechnął się i podał mi dłoń – w kopercie macie coś co powinno wam się spodobać, a teraz wybaczcie, ale Gwen myśli, że skoczyłem po mleko… a już skoro o niej mowa, nie wolno wam się wygadać o naszej umowie – mrugnął do nas i ruszył w stronę drzwi – Widzimy się na imprezie!
- Luke,  w coś ty nas do cholery wpakował? – spytał Ashton, kiedy Robert zniknął razem z trzaskiem drzwi.
Wzruszyłem tylko ramionami, próbując wyrzucić z głowy myśl, że jesteśmy w tym całkiem sami.

**

Witam pod piątym rozdziałem! Jak zauważyliście pojawiła się zakładka "muzyka", na którą serdecznie zapraszam i jeśli macie jakieś fajnie piosenki to zostawiajcie w komentarzach, z chęcią posłucham i może umieszczę na stronie ;)

Wasza Arabella xx

ENJOY!



niedziela, 14 września 2014

Rozdział IV


Gwen

- Dzień dobry pani Shepard, jestem Ivy… miałam wpaść po Gwen i razem pojedziemy do szkoły – usłyszałam głos mojej nowej koleżanki, kiedy próbowałam przełknąć kolejną łyżkę płatków.
Od mojego pierwszego dnia, minęły prawie dwa tygodnie, od tego czasu poznałam Ivy dużo lepiej i z ręką na sercu mogłam stwierdzić, że nie jest tylko ładną blondynką w dobrych ciuchach. Polubiłam ją, naprawdę… czasem rozmawiało mi się z nią lepiej niż z Jamie, potrafiła słuchać i w sumie chyba pierwszy raz tutaj poczułam się sobą, nie tą wredną mną, która chce poczuć kontrolę, tworząc się od nowa … tylko dziewczyną, która nie próbuje okłamywać całego świata dookoła i czuje się dobrze taka jaka jest.
- Może wejdziesz? Gwenny jeszcze nie skończyła śniadania – słyszałam po głosie mamy, że się uśmiecha, pewnie już pokochała Ivy – Słonko, twoja koleżanka przyszła – wprowadziła ją do kuchni
- Siadaj – poklepałam stołek koło mnie – chcesz coś?
- Nie dzięki – uśmiechnęła się do mnie
- Gwen, ja idę do gabinetu – mama posłała mi swój popisowy poranny uśmiech – Udanego dnia.
- Tobie też – odkrzyknęłam połykając ostatnią łyżkę śniadania – Ivy, ja muszę Ci coś powiedzieć – odparłam, wstawiając miskę do zmywarki.
- Co się stało? Coś z Hemmingsem?
- Nie – pokręciłam głową, owszem nasza cicha wojna wciąż trwała, ale żadne jeszcze nie rozpoczęło ataku – Ja chciałam Ci się do czegoś przyznać – oparłam się kuchenkę – Okłamałam Cię w pierwszy dzień szkoły…
- Niby kiedy? – zmarszczyła nos
- Kiedy powiedziałam, że nie znam Roberta Starka i Thomasa Fostera – westchnęłam – tak naprawdę się przyjaźnimy… tylko nie chciałam Ci tego mówić, bo bałam się że będziesz ze mną gadać tylko dlatego, że ich znam…
- Gwen, daj spokój – zaśmiała się – Gdybym znała Starka i Fostera też bym skłamała – wzruszyła ramionami – pomyśl ile dziewczyn by się do Ciebie kleiło…
- Ivy, nie strasz mnie nawet. Nie odgoniłabym ich nawet płonącą pochodnią – znowu się roześmiałyśmy
- Dobra, czas do szkoły – złapała mnie za rękę i zaprowadziła do samochodu.

- Co tu się dzieje? – zapytałam kiedy zobaczyłam tłum nastolatków przed jakimś samochodem
- Rodzice Josha Williamsa znowu wyjechali w delegację, więc on robi tradycyjną, wolną od rodziców domówkę – Ivy wzruszyła ramionami – Pewnie znowu jakaś para zmasakruje kwiatki pani Williams, a szkoła będzie tym żyć do czasu następnej imprezy…
- Widziałaś to? – spytałam próbując sobie wyobrazić dwójkę nastolatków kotłujących się w krzakach… fuj.
- Niestety, dlatego nie pojawiam się już na każdej balandze u Josha, ale dzisiaj musimy iść – oczy jej zabłysnęły.
- Dlaczego?
- Bo to będzie twoja PIERWSZA, prawdziwa impreza.
- Skąd wiesz, że nie chodziłam na nie w Nowym Jorku? – przypomniałam sobie wszystkie te domówki, kiedy musiałam pilnować pijanej Jamie, żeby przypadkiem nie wskoczyła jakiemuś chłopakowi do łóżka…
- Błagam, założę się, że pilnowałaś swojej pijanej przyjaciółki – spojrzała na mnie z wyrzutem.
- No nie zawsze, na imprezach u Toma, albo Roberta wsadzaliśmy ją do taksówki, kiedy zaczynała bełkotać. – zaśmiałam się, przypominając sobie wstawioną Jamie, która próbowała siłować się z Thomasem, przed wepchaniem do taksówki.
- Dzisiaj będziesz od niej absolutnie wolna i w końcu zobaczysz co znaczy impreza – Ivy posłała mi promienny uśmiech – możesz wierzyć, lub nie, ale ja się nie upijam – mrugnęła do mnie – a przynajmniej nie tak, żeby mnie pilnować. Chodźmy lepiej na angielski, bo pani Dotts zje nas żywcem jak się spóźnimy. – swoim zwyczajem złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę szkoły.

- Czyżby Królowa Śniegu, wybierała się dziś na imprezę?- usłyszałam czyiś głos tuż za sobą. Odwróciłam się gotowa zrobić krzywdę tej osobie, jeśli tylko spróbuje zaatakować. – Wystraszyłem się – zaśmiał się kiedy nasze spojrzenia się spotkały.
Fuknęłam w myślach z irytacji na samą na siebie. Dlaczego nie rozpoznałam jego głosu? Mogłam sobie oszczędzić jednego komentarza z jego strony. Hemmings od kilku dni nazywał mnie „Królową Śniegu” myśląc, że wytrąci mnie tym z równowagi, na szczęście mój mur miał jak na razie tylko jedna rysę i nie zamierzałam mu pokazywać, że tak naprawdę mam ochotę go uderzyć… bardzo mocno.
- Od kiedy to Cię interesuje, Zły Chłopcze?
- Więc awansowałem na „Złego Chłopca” – pochylił się nade mną, bawiąc się swoim kolczykiem w wardze.
Boże zwariuje, jak zrobi to jeszcze raz.
- Myślałam, że zrobiłeś to już dawno. Nie masz czasem jakiegoś kujona do pobicia? – odwróciąłm się zamykając szafkę.
- Auć, Królowo to zabolało – złapał się za klatkę piersiową, wykrzywiając twarz w bólu.
- Ojej, przepraszam… ale wiesz moje serce jest z lodu i ja nie czuję takich rzeczy. – ruszyłam do klasy przyciskając książki do klatki piersiowej… znowu czułam to dziwne mrowienie, jak za każdym razem kiedy Hemmings był w pobliżu.
- Królowo, to idziesz, czy nie? – krzyknął za mną.
- Zgaduj, Chłopcze! – odkrzyknęłam nie odwracając się.
- Myślę, że spotkamy się u Josha! – czyżbym wyczuła w jego glosie nutkę szczerego rozbawienia?

Luke

Odprowadziłem ja wzrokiem, póki nie zniknęła za rogiem. Boże jak ja uwielbiam się z nią drażnić, sposób w jaki udaje niewzruszoną, kiedy tak naprawdę probuje na mnie nie nawrzeszczeć jest idealny… do tego sposób w jaki patrzy na mój kolczyk, powoduje, że moje nerwy są w stanie wzmożonej gotowości. Jednak to nie zmienia faktu, że Shepard jest cholernie irytująca i nie mogę się doczekać dnia, kedy zamknę jej te ładne usteczka.
- Luke! Luke! – moje rozmyślania przerwał zdyszany Ashton wymacujący mi jakąś teczką przed oczami.
- Irwin, przestań – złapałem papiery – Co to jest?
- Twoje zamówienie – odparł dumny, wszystko co udało mi się znaleźć o Gwen.
- Stary, myślałem, że to będzie grubsze – spojrzałem zdziwiony na cienką teczkę.
- Ona jest jak jebane widmo – wzruszył ramionami – ledwo do tego się dogrzebałem…
- Czekaj, nigdy nie była w szpitalu? – przejrzałem pierwszą stronę.
- Oprócz swoich narodzin i tygodnia, kiedy załapała jakąś grypę żołądkową, czy coś… ale miała wtedy dwa miesiące.
- Żadnych złamań, chorób, wypadków?
- Nie, nigdy się nie zgubiła, ani nie była notowana przez policję… nawet za głupie wagary, czy wracanie nocą z imprezy.
- To dziwne – wymamrotałem przeglądając dalej.
- Dobra, schowaj w domu przejrzysz… nie chcę mieć problemów z naszą dyrektorką, albo policją. – zabrał mi teczkę i schował do plecaka – Z ciekawszych rzeczy mogę Ci powiedzieć, że praktycznie została wywalona z poprzedniej szkoły.
- Co? Sorry Ashton, ale Ci nie wierzę.
- No tak, zrobiła coś jakiemuś chłopakowi… ale nie napisali dokładnie co, tylko że złagodzili sprawę, bo to on ja sprowokował.
- Niby czym, można sprowokować dziewczynę? Powiedział, że Bieber to pedał, czy jak? – prychnąłem.
- Wyzywał ją, że niby ojciec odszedł od jej matki, bo nie chciał mieć dziecka… czy jakoś tak – wzruszył ramionami – coś w tym stylu.
- Co za palant – pokręciłem głową – Trzeba być nieźle popierdolonym, żeby zrobić coś takiego…
- Totalnie… słuchaj Luke są jeszcze akta od psychologa szkolnego, okazało się, że chodziłą dwa razy w roku, na konsultacje z pedagogiem…
- Coś ciekawego?

- To musisz sam sprawdzić – mrugnął do mnie i odszedł.

**

Cześć i czołem! Oto czwarty rozdział, a w nim znowu perspektywa Luke'a i rozmowa z Gwen :D ciekawe, czy któreś z was już ich shippuje? Przepraszam, że wstawiam tak późno, ale mam jutro sprawdzian z polskiego (uroki humana i matury w 2016), a do tego Kac Vegas 3 leciało na HBO, a ja nie mogłam sobie odpuścić (Bradley Cooper *.*). Takim sposobem jest już prawie 11 w nocy, a ja muszę wstać jutro o 5.30 i wyglądam mniej więcej tak:




Więc uciekam spać i zostawiam was z prośbą: wymyślcie nazwę dla Luke'a i Gwen (możecie ją zostawić w komentarzu, albo na tt z tagiem #LiarFF)

wasza Arabella xx

ENJOY!



wtorek, 2 września 2014

Rozdział III


Luke

- Ashton znajdź mi wszystko, co możesz o Gwendolyn Shepard! - wrzasnąłem kiedy tylko przestąpiłem próg mieszkania.
- Stary, zluzuj majty - z kuchni wyszedł Calum w samych bokserkach przecierając oczy - próbowałem zasnąć…
- W kuchni? - prychnąłem - gdzie jest Ash?
- Tu jestem - z salonu wyłoniła się sylwetka blondyna - Czego potrzebujesz? - spytał wyciągając komórkę z kieszeni.
-Wszystko co możesz znaleźć na temat Gwen Shepard… karty medyczne, kroniki policyjne, DOSŁOWNIE wszystko- spojrzałem na niego uważnie kiedy zapisywał moje słowa w komórce.
- Już się robi- mruknął ruszając do swojego pokoju.
- Po co Ci to? - Calum, który wciąż stał w progu kuchni patrzył na mnie ze zdziwieniem - to tylko nowa dziewczyna z Nowego Jorku… ma fajny tyłek, ale to nie powód, żeby prowadzić śledztwo.
- Nie zrozumiesz - warknąłem idąc w stronę mojego pokoju.
Rzuciłem plecak na podłogę, a sam położyłem się na łóżku. W tej nowej było coś niepokojącego, a ja musiałem się dowiedzieć co… nie była zwykłą chamską nastolatką. Czułem, że to była tylko jakaś chora gra, ale nie mogłem zrozumieć czemu wszyscy wierzyli w każde jej słowo? Jedyną prawdę jaką powiedziała było to, że jej ojciec odszedł zanim się urodziła… i dlaczego do cholery pani Dotts nie zauważyła, że kiedy wróciła z łazienki była blada jak trup i ledwo szła? To się nie trzymało kupy, nic wokół tej dziewczyny nie trzymało się kupy! Do tego ten dziwny tatuaż na jej nadgarstku, który już kiedyś widziałem…

Gwen

- POWINNAŚ BYŁA DO MNIE ZADZWONIĆ!- krzyknęła mama, kiedy tylko powiedziałam jej co się stało w szkole.
- I CO NIBY MIAŁABYM CI POWIEDZIEĆ? WIESZ MAMO TWOJE PARANORMALNE DZIECKO MA ATAK!- wyrzuciłam ręce w powietrze
- TAK, DO CHOLERY! JESTEM TWOJĄ MATKĄ!
- TO SPRAW, ŻEBY TO SIĘ SKOŃCZYŁO! WYŚLIJ MNIE NA TERAPIĘ, SZKOLENIE DO TARCZY… COKOLWIEK!
- CHCESZ ŻEBY ROBILI NA TOBIE EKSPERYMENTY!? - odkrzyknęła, na co się zamknęłam, mama miała rację, cokolwiek by się ze mną nie działo nie chcę wylądować jako królik doświadczalny w laboratorium…
- Gwenny, przepraszam -  podeszła do mnie kiedy zobaczyła łzy w moich oczach- powinnam częściej myśleć o tym co mówię…
- Nic się nie stało - wychlipałam- tylko zaczynam się bać- schowałam twarz w jej ramieniu - Dlaczego taty tu nie ma? Z nim byłoby prościej…
- Wiem skarbie, wiem - usłyszałam jak jej głos się załamuje - przysięgam, że on kiedyś wróci...
Zagryzłam wargi żeby nie powiedzieć czegoś przykrego… moja mama od siedemnastu lat żyje nadzieją, że tata pojawi się w naszych drzwiach z wielkim bukietem róż, wpadnie jej w ramiona i będą żyć jak w bajce. Jeśli chodzi o mnie pogodziłam się , że najprawdopodobniej nigdy go nie zobaczę w dzień swoich siódmych urodzin, ale naprawdę nie miałam serca mówić tego mamie, już i tak było jej ciężko, a nadzieja, że tata wróci podtrzymywała ją przed zwariowaniem.
- Mamo, opowiedz mi coś o tacie…
- Skarbie, kiedy wróci sam to zrobi - pogłaskała mnie po głowie
- Proszę Cię, nigdy o nim nie mówisz
- Dobrze, chodź za mną - rozplątała nasze ciała i biorąc mnie za rękę zaprowadziła do mojej sypialni - Co chcesz wiedzieć?
- Jak się poznaliście? - otarłam oczy rękawem i uśmiechnęłam się delikatnie.
- Boże Gwenny to było tak dawno - zaśmiała się - to był mój pierwszy dzień w Nowym Jorku…
- Ale mieszkałyśmy w Philly…
- Wyprowadziłyśmy się tam kiedy miałaś cztery lata
- Ok, to opowiada j- położyłam się na łóżku
- To był mój pierwszy dzień w Nowym Yorku…
Stałam na Times Square z planem miasta, próbując dowiedzieć się, którą linią metra dojadę do mojego nowego mieszkania.
- To bez sensu – mruknęłam zwijając papier – musiałaś iść na uniwerek na drugi koniec miasta?- pokręciłam głową, mama miała rację, nie powinnam się ruszać z Kalifornii. Sama nie przeżyje tu dwóch dni… jestem tu trzeci raz, a wciąż się gubię.
Ruszyłam w stronę metra, wmawiając sobie, że na miejscu coś wykombinuję. Schowałam plan do torebki, a ręce ukryłam w kieszeniach kurtki… matko jak tu zimno. Chowając nos w szalik wlepiłam wzrok w chodnik, próbując przekonać samą siebie, że wrócę na noc domu. Na chwilę przymknęłam oczy i poczułam jak uderzam, w coś ciepłego i twardego, a chwilę potem mało nie ląduje na chodniku.
- Przepraszam, ja… - podniosłam wzrok i napotkałam parę pięknych zielono-szarych oczu – zamyśliłam się
-Nic nie szkodzi – odparł z mocnym akcentem, Brytyjczyk? – właściwie zrobiłem to samo.
Uśmiechnęłam się delikatnie i szybko prześlizgnęłam się po nim spojrzeniem. Był wysoki, szczupły z czarnymi włosami, sięgającymi za uszy i zaczesanymi gładko do góry. Miał na sobie czarne, garniturowe spodnie, białą koszulę, szaro-zielony szalik i butelkowo zielony, wełniany płaszcz… jak mu może być w tym ciepło?
- Ja, będę się zbierać – przerwałam panującą ciszę – muszę złapać coś, co dowiezie mnie do domu – znów się uśmiechnęłam i już miałam go wyminąć kiedy złapał mnie za ramię
- Czekaj – uśmiechnął się delikatnie, a moje kolana stały się jedną wielką watą – może wyjdziemy kiedyś na kawę?
- Z wielką chęcią…
- Może w sobotę – spojrzał mi w oczy – tylko, jak masz na imię?
- Stefanie, a ty?
- Wszystko w swoim czasie, widzimy się w sobotę, wstąpie po Ciebie o szesnastej – posłał mi ostatni uśmiech i ruszył w swoją stronę
- Czekaj, jak chcesz mnie znaleźć? – krzyknęłam za nim
- Zobaczysz – zaśmiał się i odszedł, zostawiając mnie samą
- … i tak to właśnie wyglądało – mama opadła na łóżko obok mnie
- Musiał być idealny, prawda?
- Gwen, byliśmy bardzo daleko od ideału szczęśliwej pary… ale zawsze czuliśmy się w swoim towarzystwie, jakby tak miało być
- Co masz na myśli?
- Ja i twój ojciec jesteśmy jak ogień i woda… całkiem różni, ale bez siebie puści. Rozumiesz?
- Chyba tak… chcesz mi powiedzieć, że czasem największy palant może okazać się twoją drugą połówką?
- Coś takiego, ale nie przesadzajmy z tymi palantami – zaśmiałyśmy się
- Thomas mówi, że jeśli ktoś Ci się śni przed pierwszym spotkaniem jest Ci przeznaczony – zaczęłam się bawić swoimi palcami.
- Bardzo możliwe, wiesz Gwen miłość zwykle uderza w nas jak młot…
- Albo wysoki, przystojny Brytyjczyk – spojrzałam na mamę i zaśmiałyśmy się
- To też dobra opcja – uśmiechnęła się i przyciągnęła mnie do siebie - Zobaczysz, ty też znajdziesz swoją drugą połówkę – pocałowała mnie w czoło, a ja tylko skinęłam głową, próbując pozbyć się z głowy tej ciemnej, wysokiej sylwetki z mojego snu.

**

Witam pod trzecim rozdziałem! Mam kilka spraw do omówienia, ale najpierw chciałam was powitać w nowym roku szkolnym... tak ja też chcę już wakacje.
Przemyślałam parę spraw i postanowiłam dodać bloga na parę spisów, żeby przestać tak spamować jak głupia na moim tt... Przepraszam, że ostatnio pisałam jak głupia o nowym rozdziale, ale miałam mało czasu i robiłam to w sumie z automatu, ale to się więcej nie powtórzy.
Chciałam również podziękować Mariette za komentarz i przekazać jej (jeśli wciąż to czyta), że notak pod poprzednim rozdziałem nie miała na celu wyśmiania laski, która poświęciła na mnie jakieś 15 minut swojego życia, tylko po to żeby mnie w 80% zgnoić, wyciągnęłam z jej wypowiedzi najwięcej ile się dało, ale niektóre jej argumenty naprawdę mnie rozśmieszyły.

Tak oto zostawiam was z trzecim (nudnawym) rozdziałem i jeśli będę wiedzieć co z następnym, oczywiście napiszę o tym z boku, po lewej stronie ;)

#LiarFF

Wasza Arabella xx 


ENJOY!


sobota, 30 sierpnia 2014

Rozdział II

Rozdział II


Gwen

-Jestem!- krzyknęłam wchodząc do domu i zamykając drzwi, oczywiście odpowiedziała mi głucha cisza.
Weszłam do kuchni zastając na blacie kartkę od mamy, że wróci później niż zwykle, nie przejęłam się tym zbytnio, to nie był pierwszy raz.
Ruszyłam do swojego pokoju włączając po drodze pstryknięciem radio…  wciąż nie mogłam się do tego przyzwyczaić. Zrzuciłam z siebie szkolne ciuchy wciskając się w ulubione legginsy i starą koszulkę mojego kuzyna. Związując włosy w kitkę ruszyłam w stronę biurka szukając wzrokiem czerwonego zeszytu. Kiedy go znalazłam otworzyłam na ostatniej stronie, próbując znaleźć odpowiedni wpis.
Za cholerę nie umiem pisać pamiętników, wszystkie moje próby kończyły się tym, że o nim zapominałam, ale to nie był zwykły pamiętnik. Prowadziłam ten zeszyt od stycznia, ponieważ wtedy zaczęły dziać się ze mną dziwne rzeczy… no dobra dziwniejsze. Moje moce wariują stając się silniejsze i co jakiś czas pojawiają się nowe, a wszystko to poprzedzają „ataki”, coś jak padaczka, tylko robię się blada, mam ochotę ucieć i zaczynam zwijać się z bólu, żeby po chwili odkryć, że mam tatuaż na jakiejś części ciała. Takich znaków mam już dziesięć, a mama nie wiem o niczym… dobra wie, że mam ataki, tylko nigdy nie mówiłam o tym, że coś mi wyskakuje na ciele. Dlatego prowadzę dziennik, żeby nie zapomnieć o dziwnych snach i koszmarach widzianych w lustrze odkąd to się zaczęło, bo mam wrażenie, że to wszystko jest częścią jakiejś chorej układanki.
Już miałam się poddać, przewracając kartki z tym samym snem poprzetykanym dziwnymi twarzami w lustrze, kiedy trafiłam na wpis sprzed tygodnia:
„Dzisiaj śniło mi się coś innego, nie było mostu, ani tego przerażającego głosu. Byłam w pustym pomieszczeniu, siedząc na krześle i patrząc na swoje wytatuowane dłonie, kiedy ktoś wszedł. Był wysoki, szczupły i mniej więcej w moim wieku, nie widziałam jego twarzy, ani nie mogłam zapamiętać głosu, ale miał taki charakterystyczny chód, gdybym zobaczyła go na ulicy poznałabym. Spytałam go co robi i gdzie jest ten gość od mostu, ale on tylko odparł „ze mną nie musisz się Go bać” po czym podszedł do mnie… i wtedy się obudziłam”
- Cholera jasna - warknęłam, rzucając zeszyt na biurko- to mi wcale nie pomogło- potarłam skronie z irytacji, ruszając do kuchni.
Wstawiłam wodę na herbatę i wróciłam do pokoju po książki żeby odrobić lekcje. Rozłożyłam się z nimi na blacie, próbując skupić się na zadaniach i wyrzucić z głowy tego całego Hemmingsa i mój durny sen.
Kiedy praktycznie skończyłam zadanie z matematyki, usłyszałam jak mój laptop wydaje dziwne dźwięki. Spojrzałam na ekran pokazujący połączenie od Roberta.
Tak dla jasności to nie jest mój chłopak, tylko przyjaciel ma dziewiętnaście lat i nazywa się Stark i tak bardzo prawdopodobne, że okłamałam moją nową znajomą w pierwszy dzień szkoły.
- Cześć - uśmiechnęłam się odbierając połączenie - Co tam w szalonym Nowy Jorku?
Robert zaśmiał się tylko i poprawił swoje włosy, odwracając się na krześle i przywołał kogoś ręką.
-Przyprowadziłem Ci coś- zaśmiał się kiedy na ekranie pojawił się Thomas i moja najlepsza przyjaciółka Jamie.
- Jak pierwszy dzień? Zastąpiłaś mnie już?
- Jems Ciebie nie da się zastapić - uśmiechnęłam się - Thomas, czemu nie jesteś na szalonej imprezie?
Tom Foster był synem Thora i bardzo możliwe, że znowu okłamałam Ivy… zaczynałam się z tym czuć źle.
- Nie chciało mi się, one są strasznie nudne - wzruszył ramionami
- Kłamie - Robert szturchnął go w ramię - ostatnio się upił i przegrał zakład, musiał pocałować najbrzydszą dziewczynę ze szkoły…- przerwał dusząc się ze śmiechu
- Strasznie śmieszne Rob, laska się do mnie przyczepiła, wiem, że jestem gorący… ale bez przesady - posłał mi swój firmowy uśmiech
- Jeśli już mówimy o miłosnych podbojach… - Jamie odepchnęła Toma, pojawiając się na ekranie- Przystojni Australijczycy?
- Jeden, nazywa się Luke Hemmings i niestety już okazał się palantem - wzruszyłam ramionami
- Popularny?
- Szkolny Bad Boy - mruknęłam
 - Gwenny tacy są najlepsi - posłała mi zadziorny uśmiech - niech zgadnę bójki, wyścigi, laski, nielegalna broń?
- Chyba coś w tym stylu. Ivy twierdzi, że razem ze swoja bandą są „źli”
- To trafiła kosa na kamień - Robert wtrącił się do rozmowy przybijając piątkę z Thomasem - z tego co wiem, to chyba ty praktycznie wyparowałaś kolegę - mrugnął na chwile pokazując się na ekranie
- Tak, czy siak… Gwen ruszaj na podbój biednego Luke’a
- Jamie… przestań, nie mam zamiaru się z nim zadawać
- Zawsze tak mówicie - mruknęli Robert z Tomem
- Miał w sobie tyle bezczelności żeby mnie spytać co się stało z moim ojcem - fuknęłam
- To koleś ma przesrane - Tom szturchnął Jamie- nie chcę nic mówić Jems, ale chyba zakład nie dojdzie do skutku
-Jaki zakład? - spytałam
- Wiesz, umówiliśmy się, że jak spotkasz jakiegoś przystojniaka to się założymy - Jamie nerwowo podrapała się za uchem
-  Że co?
- Że w końcu pójdziesz na randkę - Tom wzruszył ramionami- ale skoro już go skreśliłaś to bez sensu… zresztą to był pomysł Jamie – dlaczego mnie to nie zdziwiło? Jems próbowała mnie wysłać na randkę odkąd skończyłam piętnaście lat, to robiło się męczące, bo czasem nie mogłam z nią gadać o niczym innym niż chłopcy…
- Wiecie co, ja mam wrażenie, że ten cały Hemmings śnił mi się jakiś tydzień temu - wypaliłam zagryzając wargę
- ROBERT ROBIMY IMPREZĘ! - Thomas wyrzucił ręce w powietrze
-Co? – spojrzeliśmy na niego, jak na idiotę.
- Według Asgardczyków jeśli ktoś przyśni Ci się przed pierwszym spotkaniem jest Tobie przeznaczony- puścił mi oczko- Stary idę po browce, trzeba to uczcić! - zniknął gdzieś z pola widzenia
- Gwen, nie przejmuj się. To jakieś kompletne bzdury - Robert wzruszył ramionami- ale jeśli Tom chce pić, to mogę udawać, że mu wierzę- zaśmiał się, a ja razem z nim. Czasem mam wrażenie, że tylko on rozumiał co dzieje się w mojej głowie i naprawdę się mną przejmował.


-GWEN, WSTAWAJ! GWENDOLYN!- poczułam jak ktoś szturcha mnie za ramię
- Pierdol się, James - mruknęłam, odwracając się do niego plecami
- Zaraz się spóźnisz na swój drugi dzień szkoły - ściągnął ze mnie kołdrę - zbieraj się szybko, zawiozę Cię - wyszedł razem z moją pościelą.
Z zamkniętymi oczami przekręciłam się w łóżku, pozwalając sobie spaść na podłogę. Z mruknięciem wstałam i podeszłam do szafy, biorąc pierwsze lepsze spodnie i koszulkę. Ledwo otwierając oczy weszłam do łazienki i rzuciłam wszystko na sedes.
-GWEN! MUSIMY IŚĆ!
- IDIOTO, NAWET SIĘ NIE UCZESAŁAM! - odkrzyknęłam, patrząc w swoje rozczochrane odbicie
- Zrobisz to w szkole, naprawdę musimy wychodzić- usłyszałam jak kopie w drzwi.
Przewróciłam oczami- James zawsze kiedy jest zirytowany wszystko kopie. Ostatni raz spojrzałam na siebie. Dobrze, że przynajmniej zdążyłam zrobić makijaż i moje zielono-szare oczy nie zrobiły mi psikusa i nie wyglądają jak zielone bagno. Przeczesałam swoje ciemno blond włosy z piaskowymi refleksami , ale przestalam kiedy palce utknęły w jakimś kołtunie… cóż potargane włosy są podobno modne.
- Jezu, przestań się srać - wypadłam z łazienki, trzymając w rękach pidżamę- Pali się?
- Mama ma ważne spotkanie i musimy się ulotnić - włożył ręce do kieszeni odprowadzając mnie do pokoju
- I dlatego, nie mogłam się uczesać?
- No tak - spojrzała na swój nadgarstek- musimy wyjść za minutę
- James, nawet nie masz zegarka - prychnęłam zakładając plecak na ramię- A śniadanie?
- Zjesz w samochodzie, chodź już…
- Jakbyś nie mógł mnie wcześniej obudzić - zirytowana wyszłam z pokoju
- Przepraszam, że nie chciałem zostać pożarty - zaśmiał się schodząc za mną.

-Dobra, możesz wysiadać- James zatrzymał się pod szkołą
-Czego ty właściwie chcesz?- spytałam, bo mój kuzyn podwoził mnie do szkoły, tylko kiedy miał w tym jakiś interes
- Wychodzę dzisiaj na imprezę z kolegą i jakbyś mogła…
- Cię kryć? James, wiesz że jesteś PEŁNOLETNI, prawda? - spojrzałam na niego rozbawiona
- Oczywiście - zrobił swoją popisową oburzoną minę- dobra, nieważne… jakby co wiesz gdzie jestem…
- Boże masz dwadzieścia lat, a zachowujesz się jak siedemnastolatka - zaśmiałam się
- Przestań, bo Cię wyrzucę z mojego auta- szturchnął mnie w ramię
- Sama prędzej to zrobię- pokazałam mu język i wysiadłam
- Uważaj na siebie Gwenny - James wystawił swoją głowę przez okno
- Zawsze uważam - uśmiechnęłam się i pomachałam mu kiedy odjeżdżał
- Czyżby twój chłopak? - odwróciłam się i zobaczyłam Hemmingsa stojącego razem ze swoją bandą obok czarnego Range Rovera… ludzie jakie to typowe
- Bardzo możliwe - wzruszyłam ramionami, pewna że uwierzą, tak jak każdy.
- Coś mi się nie wydaje, słońce- zmierzył mnie uważnym spojrzeniem- udana noc?- wskazał na moje włosy
-A twoja? - zmieniłam szybko temat, żeby nie pokazać zaskoczenia, że nie uwierzył w moje kłamstwo - Chyba usnąłeś na kanapie- zmierzyłam go od stóp do głów, wskazując pomiętą, czarną koszulkę
- Komuś tu rosną pazurki.
- Może już dawno urosły? - wzruszyłam ramionami- miło się gada, ale muszę iść- minęłam ich szybkim, pewnym krokiem.
Stojąc przed szafką odetchnęłam głęboko, w takich chwilach jestem wdzięczna Jamie, że nauczyła mnie udawać sukę. Dręczyła mnie tylko jedna sprawa - dlaczego nie uwierzył, że James jest moim chłopakiem? To się nie trzymało kupy…

- Otwórzcie podręczniki na stronie 97 - pani Dotts nauczycielka od angielskiego, odwróciła się tyłem do tablicy, pisząc temat.
Kiedy chciałam sięgnąć po książkę, poczułam silny ból w prawym ramieniu… cholera jasna.
- Mogę wyjść do łazienki? - spytałam, zaczynając się czuć jak zwierze w niebezpieczeństwie
- Coś się stało panno Shepard? - nauczycielka spojrzała na mnie, a ja włożyłam całą swoją paranormalność w udawanie kogoś komu strasznie chce się sikać.
- Nie, ja tylko naprawdę muszę do ubikacji - uśmiechnęłam się z zakłopotaniem.
- W takim razie idź, tylko wróć szybko - natychmiast podniosłam się z miejsca i ruszyłam do drzwi, ignorując wzrok blondyna na moich plecach.
Kiedy tylko zamknęłam drzwi ruszyłam biegiem w stronę toalet. Jak dobrze, że Ivy mi je pokazała.
Wpadając do łazienki, stanęłam przed lustrem. Tak jak myślałam kolejny atak, w jednej chwili stałam się blada jak ściana, a moje oczy wyglądały jakby się świeciły, spojrzałam na dłonie, które zaczęły się trząść. Ostatkiem sił weszłam do kabiny i zamknęłam się, nie zostało nic, tylko czekać na wybuch. Nagle poczułam jakby ktoś przyłożył do mojego ramienia rozpalony do czerwoności metal, w ostatniej chwili zdążyłam zasłonić dłonią usta, osuwając się na podłogę.
Po kilku minutach spróbowałam wstać i wyjść z kabiny.  Kiedy to zrobiłam przywitało mnie martwe spojrzenie. Spojrzałam z rezygnacją na swoje czerwone ramię, widząc kolejny tatuaż. Dotknęłam go dłonią, a on rozpłynął się. Westchnęłam podchodząc bliżej do lustra. Wyglądałam jak trup- skóra zrobiła się upiornie blada, a włosy zmatowiały i stały się jeszcze bardziej rozczochrane. Zamknęłam oczy, myśląc jak wyglądałam jeszcze rano, a kiedy ponownie je otworzyłam stała przede mną żywa wersja mnie.
Ruszyłam w miarę szybkim krokiem w stronę klasy, dzięki Bogu angielski był dzisiaj ostatnią lekcją, więc zostało mi jeszcze dojście jakimś cudem do domu.
- Coś się stało panno Shepard? - nauczycielka przyjrzała mi się uważnie- Długo pani nie było…
- Wszystko w porządku - uśmiechnęłam się, na co pani Dotts wzruszyła ramionami i wróciła do lekcji.
Teraz wiem, że moje kłamstwa nie działają tylko na tego całego Hemmingsa… tylko dlaczego? Kłamanie było moim wrodzonym talentem, podobno miałam go po tacie, w sumie była to jedyna rzecz jaką o nim wiedziałam- był mistrzem kłamców.
Ukradkiem spojrzałam na Luke’a, który gapił się ze zdziwieniem na mnie i na panią Dotts jakby nie mógł w coś uwierzyć, wzruszyłam tylko ramionami w myślach i skupiłam się, żeby nie zemdleć w drodze do ławki. Boże czułam się wyczerpana.

**

Witam pod drugim rozdziałem! Dziękuję za wszystkie wyświetlenia oraz komentarze (nawet te negatywne), to dużo dla mnie znaczy i naprawdę zaczyna mi to sprawiać coraz większą frajdę... Chciałam też podziękować @OlcirekLove1D za ten wspaniały szablon, w którym jestem zakochana i chciałam też ogłosić, że konto z informacjami znalazło już prowadzącego! 

Macie również pozdrowienia od tej pustej suki Gwen (Boże jak ja jej nie lubię)!!1!!






ENYOJ!