wtorek, 28 października 2014

Rozdział VI



Gwen

- Chodź na parkiet! – Ivy chwyciła mnie za rękę, kiedy zaczęła się nowa piosenka – To moja ulubiona!
Spojrzałam na Roberta, który tylko wzruszył ramionami i krzyknął:
- Pójde się rozejrzeć za czyms do picia!
Przetańczyłyśmy chyba dobrą godzinę, bo wszystkie piosenki były dla Ivy jej ulubionymi. Kiedy w końcu przecisnęłyśmy się przez tłum spoconych, ocierających się o siebie nastoletnich ciał usiadłam na kanapie, próbując złapać oddech i czekając aż Ivy znajdzie Roba i coś do picia. Rozejrzałam się próbując znaleźć drogę, którą moja towarzyska mogła pójść, ale salon był tak wielki, a ludzie wpychali się w każdą wolą szczelinę, że nie byłam w stanie nic zobaczyć.
- Czyżby królowa się topiła? – usłyszałam dobrze mi znany głos, a chwilę później ktoś siadł obok mnie.
- Chłopcze, oboje dobrze wiemy, że ja się nie topie…
- Racja, zapomniałem, że tylko „akt prawdziwej miłości, może roztopić zamarznięte serce” – poczułam jak wzrusza ramionami.
Czy on właśnie zacytował „Krainę Lodu”? Od kiedy szkolny chuligan ogląda bajki Disneya? Świat naprawdę oszalał…
- Widzisz i tutaj się zgadzamy – zaczęłam wstawać, udając że nie skojarzyłam co właśnie powiedział.
- Królowo, gdzie się wybierasz? – złapał mnie za rękę – nie powinnaś chodzić sama…
- Pozwolisz mój drogi, że Królowa sama będzie o takich rzeczach decydować – wyszarpnęłam rękę z jego uścisku ignorując mrowienie w miejscu, w którym nasza skóra się spotkała – a teraz wybacz mi, ale muszę znaleźć swój orszak – obróciłam się, prawie wpadając na Roberta.
- WOAH, Gwen uważaj – zaśmiał się i podał mi czerwony kubek – coś specjalnie dla Ciebie – mrugnął i usiadł na kanapie – Witaj Luke – przybił piątkę z chłopakiem.
- Wy się znacie?
- Oczywiście Królowo – blondyn posłał mi swój popisowy uśmiech.
- Ale jak?
- Wyścigi – Robert upił łyk ze swojego kubka -  nie pierwszy raz jestem w Australii, pamiętasz jak wróciłem bez samochodu?
- Mówiłeś, że Ci go ukradli…
- Tak serio to go przegrałem – obaj się zaśmiali – jak tam mój skarb się sprawuje?
- Wygrywa wszystko – Luke machnął ręką – Ashton dba o niego bardziej niż o własne dziecko – znów się zaśmiali, a ja przewróciłam oczami i obrzucając ostatnim spojrzeniem Luke’a ruszyłam na poszukiwania Ivy.
Po jakiś pięciu minutach kręcenia się bez celu, postanowiłam pójść do łazienki. Próbując wyminąć pijanych nastolatków pożerającyh swoje twarze, dostałam się na schody. Próbując wejść po nich na górę, niechcący trąciłam ramieniem dziewczynę, która zaczynał dobierać się do wysokiego blondyna z czerwoną Bandamą  na głowie.
- Masz jakiś problem? – laska odwróciła się do mnie z mordem w oczach.
Tak, chcę mi się sikać… możesz wrócić do ssania twarzy kolegi?
- Nie, ja tylko chciałam przejść – próbowałam żeby mój głos brzmiał w miarę miło.
- Mam nadzieję, bo Aszti jest mój – spojrzała na mnie jakbym była czymś niewartym uwagi i wróciła do swojego towarzysza.
Dzięki Bogu.
Wzruszyłam ramionami i kontynuowałam swoją drogę w stronę ubikacji.
Kiedy w końcu załatwiłam swoje potrzeby i otrzepując ręce z wody szłam korytarzem wpadłam na kogoś.
- Przepraszam – mruknęłam, chcąc wyminąć tą osobę, kiedy poczułam jak łapie mnie mocno za ramię.
- Już czas – pochylił się nade mną, a jego oddech owinął moje ucho – wakacje się skończyły.
Moje ciało zareagowało szybciej niż umysł.  Wyszarpnęłam się ramię z jego uścisku, czując jak moje dłonie zaczynają mrowić… i wtedy po raz pierwszy na niego spojrzałam. Był zwykłym ciemnowłosym nastolatkiem, nic specjalnego oprócz oczu, które wydawały się martwe.
- Chyba mnie z kimś pomyliłeś – mruknęłam trzymając dłonie blisko piersi, w tym momencie nie chciałam mu zrobić krzywdy – niestety, ale mój chłopak na mnie czeka…
- Nic nie rozumiesz głupia dziewucho – zastąpił mi drogę, sprawiając, że zaczęłam się wycofywać – twój czas tutaj się kończy – poczułam za plecami ścianę – a ja jestem tu po to, aby dopilnować, że nikt Ci nie przeszkodzi… twoje ciało stanie się silniejsze, ale serce będzie powoli umierać. Sama doprowadzisz do swojego końca – jego twarz była może pięć centymetrów od mojej – podziękuj tatusiowi, za taki los – uśmiechnął się sadystycznie, zbliżając się coraz bardziej do moich ust – nikt Ci nie pomoże, a jeśli spróbuje – zobaczyłam jak sięga do kieszeni i wyciąga scyzoryk – więcej go nie zobaczysz – posłał mi spojrzenie godne psychopaty.
Wtedy moje ciało nie wytrzymało… podniosłam ręce jakbym chciała go odepchnąć i chwilę później chłopak leżał niczym martwy na podłodze ze szronem na koszulce…
Spojrzałam w panice na własne dłonie, zrobiły się tak blade, że mogłam zobaczyć wszystkie żyły. Jeszcze raz zerknęłam na chłopaka i uciekłam na schody.
Westchnęłam opierając się o balustradę, nie miałam pojęcia co się właśnie stało. Owszem zdarzyło mi się już coś zamrozić, ale na Boga nie ludzkie serce! Co jeśli ten przerażający chłopak miał rację i moje ciało zaczyna wariować… a jeśli go zabiłam?
- Królowo? – przede mną stanął Luke i poprawił włosy – Robert Cię szuka…
- Więc czemu nie przyszedł sam? – mruknęłam, wciąż panikując.
- On… jest czymś zajęty – potarł dłonią kark – wszystko w porządku?
- Oczywiście, że tak. Niby czemu pytasz?
- Wiesz, wydajesz się lekko… blada? – zrobił krok w moją stronę
- Proszę nie podchodź – wycofałam się, nie chcąc zrobić mu krzywdy – tylko Ci się wydaje – sprawiłam, że znowu moja skóra miała normalny odcień.
Właśnie w tym momencie na schodach pojawił się ten dziwaczny chłopak, poczułam jak z serca spada mi jakiś niewidzialny kamień i znów mogę oddychać.. na szczęście go nie zabiłam.
Jego martwe oczy skanowały uważnie moją sylwetkę, zatrzymując się chwilę na dłoniach, które wciąż były trupio blade, a później przeniosły się na Luke’a. Wtedy ciemne tęczówki błysnęły, a na twarzy pojawił się ten sadystyczny uśmieszek.
- On będzie pierwszy – szepnął oglądając się prze ramię i znikając na schodach.
Wtedy poczułam jak moje serce kurczy się w bolesnym spazmie, a chwilę później zamienia się w czarną dziurę, przepełnioną nienawiścią. Nikt nie będzie mi groził i zastraszał… tylko ja mogę to sobie robić.
- Gwen… wszystko w porządku? – spojrzałam na blondyna, a dziura w mojej piersi drgnęła.
- Oczywiście – wzruszyłam ramionami.
- Wyglądało jakby ten chłopak, cię przestraszył…
- Wydawało Ci się – wyminęłam go i ruszyłam na dół, niestety dla mnie impreza już się skończyła.
Upewniłam się, że Luke nie idzie za mną i wyszłam na dwór. Owijając się bluzą Roberta, którą zwinęłam z jakiegoś fotela, ruszyłam przed siebie. Nie bałam się, że zostanę zgwałcona, porwana albo zamordowana, w tym momencie było mi wszystko jedno. Nagle poczułam jak po policzku spływa pojedyncza łza, którą zaraz obtarłam… to nie jest czas i miejsce na płacz. Nie dam temu chłopakowi satysfakcji i nie poddam się, uratuje moich bliskich prze huraganem, którym byłam i nie poddam się bez walki…