Gwen
Po godzinie układania
się na łóżku, w końcu zasnęłam. Kiedy otworzyłam oczy do pokoju wpadało
delikatne światło, a moja głowa była dziwnie lekka i pusta. Powoli wstałam,
wciąż miałam na sobie bluzę, którą zwinęłam na imprezie, a pod nią koszulkę
Jamesa i majtki bokserki. Boże, nawet nie pamiętam jak przebrałam się w
pidżamę. Ruszyłam w stronę schodów, kiedy głos mamy praktycznie doprowadził
mnie do zawału:
- GWENNY, KTOŚ DO
CIEBIE!
- JUŻ IDĘ! –
odkrzyknęłam, chwytając się mocno poręczy.
Kiedy weszłam do kuchni
zobaczyłam Roberta i… Luke’a
- Cześć – wychrypiałam
i ruszyłam w stronę lodówki po sok.
- Nawet nie wiesz jak
dobrze Cię widzieć – bystre, brązowe oczy Roberta obiegły moją sylwetkę od stóp
do głów, zatrzymując się chwilę dłużej na twarzy. Ukradkiem spojrzałam w małe
lusterko zawieszone na drzwiach lodówki, tylko po to żeby zobaczyć rozmazany
makijaż wokół oczu, poplątane włosy i tęczówki o szarawym odcieniu – Chyba nie
zdajesz sobie sprawy, co mogło Ci się stać. Wracałaś sama, zaułkami, po
mieście, które ledwie znasz…
- Stary, spokojnie.
Najważniejsze, że żyje – odezwał się Luke, a ja prawie wypuściłam karton z rąk,
kiedy spotkałam jego zatroskane spojrzenie.
- Dobra, nieważne. Mam
kilka spraw do załatwienia. Pilnuj jej dopóki nie wrócę – machnął na mnie
kluczykami, pokazując jak bardzo jest wkurzony.
- Oczywiście, Panie –
wypaliłam, stawiając z impetem karton na blacie.
- Nie mam ochoty wdawać
się z Tobą w zbędne dyskusje – w sekundę znalazł się zaledwie trzy centymetry
od mojej twarzy – jeśli chcesz zginąć to TWÓJ problem nie mój.
- Powiem Ci tylko jedną
rzecz Stark – spojrzałam mu prosto w oczy – ja nie zamierzam umierać w
najbliższym czasie, a teraz jedź… widzę, że się spieszysz.
Omiótł mnie ostatni raz
lodowatym spojrzeniem i energicznym krokiem wyszedł z mieszkania, prawie
trzaskając drzwiami.
- Co się gapisz
Hemmings? – burknęłam siadając obok niego.
- Oh… myślę, że serce
mi zamarzło od twojego wzroku Shepard – złapał się za klatkę piersiową z
udawanym przerażeniem.
- „Shepard”?
Wkroczyliśmy na nowy poziom nienawiści?
- Co tylko rozkażesz – ukłonił się teatralnie – muszę Ci jednak
powiedzieć coś ważnego – nachylił się nad moim uchem, omiatając ciepłym
oddechem szyję – wyglądasz cholernie seksownie w mojej bluzie – odsunął się
zanim zdążyłam go trzasnąć w twarz, a zaraz potem poczułam jak na moje policzki
wkrada się ciepło… cholera.
- Hemmings przerażasz
mnie – zmarszczyłam nos – gdyby nie to, że masz irytujący kolczyk w wardze,
jakieś dwa metry wzrostu i na imię Luke, może bym Ci uwierzyła.
I właśnie wtedy
usłyszałam jak Lucas Hemmings śmieje się po raz pierwszy… był to szczery,
perlisty dźwięk, który rozlewał się po moich żyłach niczym tajemniczy narkotyk,
od którego można się uzależnić już za pierwszym spróbowaniem.
- Shepard, twoja
kobieca intuicja zaczyna mnie martwić – otarł kąciki oczu – gdybyś nie miała
tych przenikliwych, zielonych oczu może bym nawet nie próbował Cię oszukać –
uśmiechnął się szelmowsko – tak naprawdę mój pies lepiej by wyglądał w tej
bluzie niż ty.
- Ulżyło mi –
uśmiechnęłam się słodko – już nie muszę się bać, że zostawisz ją u mnie, a ja
będę zobowiązana spać w niej, jakbyśmy byli w jakimś chorym, przesłodzonym
związku – westchnęłam, rzucając w niego materiałem.
Wstałam i podpierając
się pod boki, czekałam na kolejny komentarz z jego strony. Jednak on nie
nadchodził, w końcu zrezygnowana spojrzałam na niego… rozglądał się po kuchni
jakby nie wiedział gdzie podziać oczy.
- Hemmings, masz
problemy z koncentracją? – spytałam, machając mu dłonią przed oczami.
- Przy TOBIE Shepard
zawsze – uśmiechnął się jednym kącikiem ust i wymownie obleciał moją sylwetkę
od stóp do głów.
Oh, przecież spałam w
bokserkach i starej koszulce Jamesa… Kiedy na moje policzki znów wkradał się
rumieniec w kuchni pojawiła się mama w granatowej sukience, jedwabną apaszką na
szyi i okularach nasuniętych na jej długie blond włosy.
- Skarbie, ja idę.
Widzimy się wieczorem – pocałowała mnie w czoło – uważaj na siebie, a jakby
ktoś się o mnie pytał… każ mu przyjść wieczorem. Kocham Cię – przytuliła mnie
mocno do siebie – A ty młody człowieku, masz jej pilnować jak oka w głowie…
- Mamo, błagam… nie
potrzebuję niańki – spojrzałam w jej zmartwione oczy – Co się dzieje?
- Nic, muszę już lecieć
do pracy – pocałowała mnie szybko w policzek, a chwilę później zniknęła za
drzwiami.
***
Luke
- SHEPARD! CO TY TAM
ROBISZ!? NAPRAWDĘ MUSZĘ SKORZYSTAĆ! – waliłem w drzwi łazienki od dobrych
piętnastu minut, ale z powodu wciąż chodzącego prysznicu, ta mała, irytująca
blondyneczka nawet mnie nie słyszała.
- Boże, Hemmings,
jesteś gorszy niż dziecko! – wytknęła głowę z mokrymi włosami przez szparę w
drzwiach i zgromiła mnie spojrzeniem – Wejdź, zanim mi się zsikasz na dywan –
naburmuszona wyszła poprawiając dumnie białą koszulkę i strzepując jakiś puszek
z legginsów.
Robert serio mógłby się
pospieszyć, ja nie wytrzymam z tą małą wariatką!
Łazienka wyglądała jak
królestwo typowej kobiety, na każdej wolnej przestrzeni stały flakony z
perfumami, jakieś pędzle, szczotki i żele pod prysznic. Mogłem zauważyć nawet
kilka wsuwek na brzegu umywalki. Całe
pomieszczenie było utrzymane w kolorze ciepłego beżu, sprawiając, że miałem
ochotę zostać tu już na zawsze.
Niestety złudne
poczucie bezpieczeństwa zniknęło kiedy spojrzałem w lustro… ze szklanej tafli
patrzyły na mnie zimne, przebiegłe oczy.
- Naprawdę myślisz, że
ją ochronisz? – prychnął mój najgorszy koszmar – Jesteś tylko popieprzonym
nastolatkiem, taka dziewczyna nawet na Ciebie nie spojrzy…
- Luke, oderwij oczy od
lustra… natychmiast! – nawet nie usłyszałem kiedy weszła do pomieszczenia – Spokojnie, nic Ci nie może zrobić dopóki mu
nie pozwolisz –poczułem jak kładzie swoją smukłą dłoń na mojej pięści o białych
knykciach – Chodź – złapała mnie za ramię i z niesamowita stanowczością
zaprowadziła do swojego pokoju.
Pomieszczenie utrzymane
było w różnych odcieniach beżu i delikatnego różu, a łóżko niesamowicie miękkie
i pachnące stokrotkami. Nawet nie zauważyłem kiedy wyszła z niego mamrocząc coś
pod nosem, chłonąc każdy kąt tętniącego życiem pokoju. Biurko było zasłane
książkami i papierami, szafa obklejona zdjęciami, a na poduszce pod oknem
smacznie spał biało-rudy kocur. Wtedy poczułem jak łóżku po mojej lewej ugina
się nieznacznie, obok mnie stała mała, szara i chuda kotka z czarnymi pręgami.
Wydawała się tak krucha i filigranowa jakby miała zaraz zniknąć, ale jej duże,
zielone oczy wpatrujące się we mnie uważnie potwierdzały, że jednak jest
prawdziwa.
- Cześć mała –
mruknąłem i delikatnie pogłaskałem ją po łebku, chwilę później ugniatała moje
udo małymi łapkami i mrucząc przeraźliwie domagała się dalszych czułości.
- Masz szklankę wody –
Gwen stanęła w drzwiach jakby ktoś ją spetryfikował – Sama do ciebie przyszła?
- Tak, niby czemu
pytasz? – kotka wyraźnie szczęśliwa położyła się obok mnie pokazując wszystkim
brzuch.
- Ona, nigdy… Lucy boi
się obcych – mruknęła – zwykle siada na jakimś parapecie i obserwuje, ale nigdy
nie podchodzi…
Wyglądała jakby chciała
coś jeszcze powiedzieć, kiedy rozbrzmiał dzwonek do drzwi, a ona wybiegła z
pokoju stawiając szklankę na stoliku nocnym.
***
Gwen
Z irytacją otworzyłam
drzwi, nawet nie sprawdzając kto jest po drugiej stronie. Byłam pewna, że James
znów zapomniał kluczy, a jego komórka jest martwa, więc dobija się do drzwi…
nawet nie da mi pomyśleć, nad tym całym Hemmingsem!
- Naucz się w końcu
nosić ze sobą klucze!- warknęłam, a zaraz potem stanęłam jak wryta.
Po drugiej stronie stał
wysoki, blady, czarnowłosy mężczyzna w ładnych spodniach i koszuli, jego
szaro-zielone tęczówki przewiercały mnie
na wylot, a ukryte znaki na ciele lekko mrowiły – Dzień dobry – wyjąkałam oblewając
się rumieńcem.
- Gwen, przestań
warczeć na gości, a poza tym noszę kluczę – nagle w korytarzu pojawił się James
– Pan wybaczy mojej kuzynce, ma ostatnio ciężki okres – uśmiechnął się do mnie
kpiąco.
- Nic nie szkodzi –
odparł gość lekko zdezorientowany – chyba pomyliłem adresy…
- Kogo Pan szuka, może
będziemy mogli pomóc – odparłam, mimo iż to było kłamstwo, nie znałam ani
miasta, a już tym bardziej sąsiadów, ale coś w tym facecie sprawiało, że nie
chciałam żeby odszedł.
- Stefanie Shepard – westchnął,
a my z Jamesem spojrzeliśmy zdziwieni po sobie, musiał być bardzo dawnym
znajomym mamy skoro o nas nie wiedział.
- Jest Pan we właściwym
miejscu – mój kuzyn wzruszył ramionami i
uśmiechnął się ciepło, właśnie wtedy usłyszeliśmy dziwny huk, dochodzący z
piętra – Bardzo przepraszam, to pewnie nasze koty – posłał mi zirytowane
spojrzenie i odszedł.
Lucas Hemmings właśnie
awansował na idiotę roku!
- Mama prosiła, żeby przekazać,
że będzie w domu około 17, wtedy może się z nią pan zobaczyć.
Wyglądał na naprawdę
zszokowanego, jego jasne oczy były szeroko otwarte, a dłonie co chwilę zaciskał
w pięści. Wyraźnie miał ochotę się o coś spytać.
- Oczywiście, w takim
razie przyjdę o 17.30 – skinął głową i już miał odejść, kiedy z jego ust padło
pytanie:
- Mogę tylko wiedzieć
ile masz lat?
- 17, za dwa miesiące
18 – uśmiechnęłam się, pewnie ostatni raz widział mamę przed ciążą, dlatego tak
się zdziwił – w takim razie do zobaczenia – zamknęłam za nim drzwi.
***
Witam, moich drogich czytelników, po tak dłuuuugiej przerwie! Bardzo was przepraszam, ale miałam totalny brak weny i czasu (seriale się same nie obejrzą, a praca domowa nie odrobi), będę się starać wstawiać rozdziały raz w miesiącu (może dwa jak dopisze czas i wena). Dziękuję wszystkim, którzy tutaj kiedykolwiek weszli i zostawili ślad w postaci komentarza, jesteście najlepsi!
Wasza Arabella xx
PS. zastanwiam się nad opublikowaniem Liar na Wattpadzie, co o tym sądzicie?
Rozdział boski,wspaniały i genialny. Mam przeczucie że Loki jest ojcem Gwen. Będę bardzo kibicowała aby się poznali. Wogule ta tematyka mnie zachwyca. Uwielbiam historie i mitologie, bóstwa o Skandynawii oraz Avengers'ów . Czekam na kolejny :) życzę weny. Co do wattpada, dobry pomysł aby bloga tam umieścić :)
OdpowiedzUsuńDo następnego rozdziału~Nat :)