Gwen
- Chodź na parkiet! –
Ivy chwyciła mnie za rękę, kiedy zaczęła się nowa piosenka – To moja ulubiona!
Spojrzałam na Roberta,
który tylko wzruszył ramionami i krzyknął:
- Pójde się rozejrzeć
za czyms do picia!
Przetańczyłyśmy chyba
dobrą godzinę, bo wszystkie piosenki były dla Ivy jej ulubionymi. Kiedy w końcu
przecisnęłyśmy się przez tłum spoconych, ocierających się o siebie nastoletnich
ciał usiadłam na kanapie, próbując złapać oddech i czekając aż Ivy znajdzie
Roba i coś do picia. Rozejrzałam się próbując znaleźć drogę, którą moja
towarzyska mogła pójść, ale salon był tak wielki, a ludzie wpychali się w każdą
wolą szczelinę, że nie byłam w stanie nic zobaczyć.
- Czyżby królowa się
topiła? – usłyszałam dobrze mi znany głos, a chwilę później ktoś siadł obok
mnie.
- Chłopcze, oboje
dobrze wiemy, że ja się nie topie…
- Racja, zapomniałem,
że tylko „akt prawdziwej miłości, może roztopić zamarznięte serce” – poczułam
jak wzrusza ramionami.
Czy on właśnie
zacytował „Krainę Lodu”? Od kiedy szkolny chuligan ogląda bajki Disneya? Świat
naprawdę oszalał…
- Widzisz i tutaj się
zgadzamy – zaczęłam wstawać, udając że nie skojarzyłam co właśnie powiedział.
- Królowo, gdzie się
wybierasz? – złapał mnie za rękę – nie powinnaś chodzić sama…
- Pozwolisz mój drogi,
że Królowa sama będzie o takich rzeczach decydować – wyszarpnęłam rękę z jego
uścisku ignorując mrowienie w miejscu, w którym nasza skóra się spotkała – a
teraz wybacz mi, ale muszę znaleźć swój orszak – obróciłam się, prawie wpadając
na Roberta.
- WOAH, Gwen uważaj –
zaśmiał się i podał mi czerwony kubek – coś specjalnie dla Ciebie – mrugnął i
usiadł na kanapie – Witaj Luke – przybił piątkę z chłopakiem.
- Wy się znacie?
- Oczywiście Królowo –
blondyn posłał mi swój popisowy uśmiech.
- Ale jak?
- Wyścigi – Robert upił
łyk ze swojego kubka - nie pierwszy raz
jestem w Australii, pamiętasz jak wróciłem bez samochodu?
- Mówiłeś, że Ci go
ukradli…
- Tak serio to go
przegrałem – obaj się zaśmiali – jak tam mój skarb się sprawuje?
- Wygrywa wszystko –
Luke machnął ręką – Ashton dba o niego bardziej niż o własne dziecko – znów się
zaśmiali, a ja przewróciłam oczami i obrzucając ostatnim spojrzeniem Luke’a ruszyłam
na poszukiwania Ivy.
Po jakiś pięciu
minutach kręcenia się bez celu, postanowiłam pójść do łazienki. Próbując
wyminąć pijanych nastolatków pożerającyh swoje twarze, dostałam się na schody. Próbując
wejść po nich na górę, niechcący trąciłam ramieniem dziewczynę, która zaczynał
dobierać się do wysokiego blondyna z czerwoną Bandamą na głowie.
- Masz jakiś problem? –
laska odwróciła się do mnie z mordem w oczach.
Tak, chcę mi się sikać…
możesz wrócić do ssania twarzy kolegi?
- Nie, ja tylko
chciałam przejść – próbowałam żeby mój głos brzmiał w miarę miło.
- Mam nadzieję, bo Aszti
jest mój – spojrzała na mnie jakbym była czymś niewartym uwagi i wróciła do
swojego towarzysza.
Dzięki Bogu.
Wzruszyłam ramionami i
kontynuowałam swoją drogę w stronę ubikacji.
Kiedy w końcu
załatwiłam swoje potrzeby i otrzepując ręce z wody szłam korytarzem wpadłam na
kogoś.
- Przepraszam –
mruknęłam, chcąc wyminąć tą osobę, kiedy poczułam jak łapie mnie mocno za
ramię.
- Już czas – pochylił
się nade mną, a jego oddech owinął moje ucho – wakacje się skończyły.
Moje ciało zareagowało
szybciej niż umysł. Wyszarpnęłam się
ramię z jego uścisku, czując jak moje dłonie zaczynają mrowić… i wtedy po raz
pierwszy na niego spojrzałam. Był zwykłym ciemnowłosym nastolatkiem, nic
specjalnego oprócz oczu, które wydawały się martwe.
- Chyba mnie z kimś
pomyliłeś – mruknęłam trzymając dłonie blisko piersi, w tym momencie nie
chciałam mu zrobić krzywdy – niestety, ale mój chłopak na mnie czeka…
- Nic nie rozumiesz
głupia dziewucho – zastąpił mi drogę, sprawiając, że zaczęłam się wycofywać –
twój czas tutaj się kończy – poczułam za plecami ścianę – a ja jestem tu po to,
aby dopilnować, że nikt Ci nie przeszkodzi… twoje ciało stanie się silniejsze,
ale serce będzie powoli umierać. Sama doprowadzisz do swojego końca – jego
twarz była może pięć centymetrów od mojej – podziękuj tatusiowi, za taki los –
uśmiechnął się sadystycznie, zbliżając się coraz bardziej do moich ust – nikt
Ci nie pomoże, a jeśli spróbuje – zobaczyłam jak sięga do kieszeni i wyciąga
scyzoryk – więcej go nie zobaczysz – posłał mi spojrzenie godne psychopaty.
Wtedy moje ciało nie
wytrzymało… podniosłam ręce jakbym chciała go odepchnąć i chwilę później
chłopak leżał niczym martwy na podłodze ze szronem na koszulce…
Spojrzałam w panice na
własne dłonie, zrobiły się tak blade, że mogłam zobaczyć wszystkie żyły.
Jeszcze raz zerknęłam na chłopaka i uciekłam na schody.
Westchnęłam opierając
się o balustradę, nie miałam pojęcia co się właśnie stało. Owszem zdarzyło mi
się już coś zamrozić, ale na Boga nie ludzkie serce! Co jeśli ten przerażający
chłopak miał rację i moje ciało zaczyna wariować… a jeśli go zabiłam?
- Królowo? – przede mną
stanął Luke i poprawił włosy – Robert Cię szuka…
- Więc czemu nie
przyszedł sam? – mruknęłam, wciąż panikując.
- On… jest czymś zajęty
– potarł dłonią kark – wszystko w porządku?
- Oczywiście, że tak.
Niby czemu pytasz?
- Wiesz, wydajesz się
lekko… blada? – zrobił krok w moją stronę
- Proszę nie podchodź –
wycofałam się, nie chcąc zrobić mu krzywdy – tylko Ci się wydaje – sprawiłam,
że znowu moja skóra miała normalny odcień.
Właśnie w tym momencie
na schodach pojawił się ten dziwaczny chłopak, poczułam jak z serca spada mi
jakiś niewidzialny kamień i znów mogę oddychać.. na szczęście go nie zabiłam.
Jego martwe oczy
skanowały uważnie moją sylwetkę, zatrzymując się chwilę na dłoniach, które
wciąż były trupio blade, a później przeniosły się na Luke’a. Wtedy ciemne
tęczówki błysnęły, a na twarzy pojawił się ten sadystyczny uśmieszek.
- On będzie pierwszy –
szepnął oglądając się prze ramię i znikając na schodach.
Wtedy poczułam jak moje
serce kurczy się w bolesnym spazmie, a chwilę później zamienia się w czarną
dziurę, przepełnioną nienawiścią. Nikt nie będzie mi groził i zastraszał… tylko
ja mogę to sobie robić.
- Gwen… wszystko w
porządku? – spojrzałam na blondyna, a dziura w mojej piersi drgnęła.
- Oczywiście –
wzruszyłam ramionami.
- Wyglądało jakby ten
chłopak, cię przestraszył…
- Wydawało Ci się –
wyminęłam go i ruszyłam na dół, niestety dla mnie impreza już się skończyła.
Upewniłam się, że Luke
nie idzie za mną i wyszłam na dwór. Owijając się bluzą Roberta, którą zwinęłam z
jakiegoś fotela, ruszyłam przed siebie. Nie bałam się, że zostanę zgwałcona,
porwana albo zamordowana, w tym momencie było mi wszystko jedno. Nagle poczułam
jak po policzku spływa pojedyncza łza, którą zaraz obtarłam… to nie jest czas i
miejsce na płacz. Nie dam temu chłopakowi satysfakcji i nie poddam się, uratuje
moich bliskich prze huraganem, którym byłam i nie poddam się bez walki…